czwartek, 21 lipca 2016

Rozdział 9

*Violetta*
- O popatrz! Zostawiłam u Ciebie książkę od matmy - powiedziałam szybko pierwszą rzecz jaka mi przyszła na myśl, aby tylko mnie nie pocałował. Nie powiem, bo jest miły, czarujący, serdeczny... Ale to nie wszystko. Nie miałam jeszcze chłopaka i chciałabym, żeby ten pierwszy był jedyny... chce być pewna ze kocham go najbardziej na świecie. Chce wiedzieć ze mam u niego oparcie w każdej sprawie, a nie taka przelotna znajomość. Ktoś, kto próbuje złapać mnie w swoją sieć i nagle od tak zostawi.
- Ymm... to może jak przestanie padać, to Ci ja podrzucę, chyba ze jutro do szkoły ci przyniosę? - zaproponował.
- Tak. Jutro do szkoły - powiedziałam i jednocześnie czułam jak w środku trzęsę się jak galareta. Nie mam pojęcia dlaczego - chcesz się czegoś napić?
- Nie, dzięki. Przestało padać, to będę już leciał - wstał z łóżka i skierował się w stronę drzwi.
- Słuchaj, Leon! - zapatrzyłam go, gdy już łapał za klamkę.
- Tak? - odwrócił się.
- Przepraszam Cię - przeprosiłam za ten dzisiejszy niedoszły pocałunek, mając nadzieję ze będzie wiedział o co chodzi. Chłopak tylko uśmiechnął się delikatnie i wyszedł. Rzuciłam się na łóżko bezwładnie i zaczęłam rozmyślać. A może źle zrobiłam odsuwając się? Może to właśnie był znak od losu, a ja go nie wykorzystałam? Dlaczego wszelkie nieszczęścia zawsze spadają na mnie? W pewnym momencie odwracając się na prawy bok zauważyłam, ze mój ekran iPhone'a się zapalił. Na wyświetlaczu pojawił się numer Leona.
Do Violetty:
"To co, jutro o 18 podejdź do mnie to dam Ci rower i pojedziemy, ok? Leon :)"
Mimowolnie uśmiechnęłam się do ekranu. Boże! Co się ze mną dzieje?!
Do Leona:
"Tak ;). Jeszcze raz przepraszam za dzisiaj. Violetta"
Do Violetty:
"Nie przejmuj się ;). Miłych snów"
Czułam jak moje policzki płonął, moje serce wypełniło nieznajome ciepło. Nigdy jeszcze nie czułam czegoś takiego. Ulżyło mi po ostatniej wiadomości od chłopaka. Spakowałam potrzebne książki na następny dzień i poszłam się umyć. Odpłynęłam do krainy Morfeusza.
***Następny dzień***
Obudziłam się wcześnie rano. Była godzina 5:43. Nie mogłam już więcej usnąć, więc postanowiłam wstać. Wykonałam wszystkie poranne czynności i zjadłam pożywne śniadanie. Nim się spostrzegłam była godzina 8:15, co oznaczało ze muszę już wychodzić, jeśli nie chce się spóźnić. Na miejscu byłam 8:26. Czyli zdążyłam. Od razu przywitały mnie dziewczyny. Bardzo zakumplowałam się z Ludmiła i Francesca. Są to dwie na prawdę wspaniale osoby. Dzięki nim, bardzo się tu zaklimatyzowałam. Kiedy zadzwonił dzwonek nasza nauczycielka od matmy przyszła kilka sekund po nim. Leon również się pojawił. Cala godzinę nie mogłam się skupić na lekcji. Cały czas spoglądałam na Leona, a on na mnie. Kiedy raz przypadkowo nasze wzroki się zetknęły nie wiedziałam co ze sobą zrobić. Gdzie podziała się ta racjonalna Violetta?! Która nie zwraca uwagi na facetów takich jak on?! No kurde! Dlaczego padło na mnie?! Zadawałam sobie pytania.
***po skończonych lekcjach***
- To o 18 u mnie? - minął mnie.
- Tak - potwierdziłam.
Wróciłam do domu, zjadłam obiad w restauracji naszego miejscowego hotelu, zebrałam wszystkie potrzebne rzeczy i ruszyłam w kierunku domu szatyna. Nie wiem czy dobrze robię jadąc z nim, ale raz kozie śmierć.
***godzinę później***
- Cześć - stał przed wejście do swojego domu.
- Cześć - odpowiedziałam niepewnie.
- Wejdź, napompuje tylko koła i ruszamy - stwierdził.
- Okej. Mam kanapki i kilka drobnych rzeczy do jedzenia - wskazałam na torebkę z pysznościami.
- Też mam coś przygotowane podał mi koszyczek piknikowy. Nie zaglądałam do środka, tylko odebrałam od niego rower i wyjechałam na chodnik. Chłopak wyjechał zaraz za mną.
- Prowadź - powiedziałam.
- Jak sobie Pani życzy.
Pojechał przodem, a ja zaraz za nim. Jechaliśmy tak ok.30 minut aż nagle spomiędzy drzew zauważyłam prześwity.
- To tutaj - powiedział Leon skręcając na mostek. Zostawiliśmy rowery w bezpiecznym miejscu i poszliśmy rozłożyć koc na moście. Widoki były piękne. Światło słoneczne idealnie odbijało się od powierzchni wody, tworząc z nią cudowny krajobraz.
- Pięknie tu jest - powiedziałam.
- Podoba ci się? - dopytywał.
- Tak. Bardzo - odpowiedziałam.
- Violu, ja... chyba muszę Ci coś powiedzieć - zaczął.
- Tak? - spojrzałam w jego śliczne szmaragdowe oczy.
- Yyyy... ślicznie wyglądasz - stwierdził.
- Tak? Dziękuję - odpowiedziałam, dalej się w niego wpatrując.

*Leon*
Jezuuuu. Już tak mało brakowało i miałem powiedzieć jej o tym zakładzie. Dlaczego jesteś takim tchórzem Verdas, co? Dlaczego? Nie chce już brać w tym udziału, bo Violetta jest taką wspaniałą dziewczyną... nie zasługuje na takie traktowanie z mojej strony. Jeżeli teraz nie odważyłem się jej powiedzieć, to chyba już nigdy ta chwila nie nastąpi. Boże! Jak ja się zachowuje?! Nigdy taki nie byłem! Tyle razy przecież robiłem z dziewczynami co tylko chciałem, a teraz?! Nagle wzięło mnie na mówienie prawdy? ~ moje myśli zaprzątała sprawa z Violettą. Ale ja się nie poddam! Przecież to kolejna laska - a z nimi radzę sobie zawsze. Zakład gra w tym momencie pierwsze skrzypce.
- Wszystko dobrze? - zapytała Violetta spoglądając na mnie zmartwionym wzrokiem.
- Tak, tak! - odpowiedziałem - jemy coś?
- Możesz wyjmować te wszystkie rzeczy, a ja zaraz wrócę - odpowiedziała.
- Dokąd idziesz? - zapytałem, na co dziewczyna odpowiedziała mi ciepłym uśmiechem. Nie dopytywałem.

***kilkanaście minut później***
Co jest? Minęło już 16 minut, a Violetty nadal nie ma. To było bardzo dziwne. Postanowiłem pójść się rozejrzeć za nią.
- Violetta! - krzyczałem z nadzieją, że dziewczyna się odezwie. Niestety! W lesie panowała straszna cisza. Słychać było delikatny szelest liści, relaksujący, wieczorny śpiew ptaków i szum jeziora. Postanowiłem szukać dalej i wołać dalej. Co raz bardziej zaczynałem się martwić. Nie odzywa się, nie słychać jej, co się mogło stać? Nagle znienacka, ktoś szturchnął mnie za plecy. Odwróciłem się raptownie i zobaczyłem Violettę.
- Boże! Dziewczyno, co Ty robisz?! Normalnie osiwieje przez ciebie - udałem obrażoną minę.
- Wiedziałam, że jesteś mięczakiem, ale że aż tak?! - śmiała się.
- Ej! Nie jestem mięczakiem. Martwiłem się o ciebie - palnąłem.
- Martwiłeś się o mnie? - dopytywała.
- Możeeee... - przedłużyłem ostatnią literkę, unosząc przy tym zabawnie brwi.
- Dobra, koniec tych żartów! Wracamy - powiedziała stanowczo. Wróciliśmy na koc, usiedliśmy i zaczęliśmy konsumować, produkty, które przywieźliśmy.
- Mogę wiedzieć, co zamierzasz zrobić z tą sprawą... no wiesz - delikatnie, próbowałem się dowiedzieć.
- Cóż, spróbuję ich odnaleźć jakoś - powiedziała.
- Mogę Ci pomóc, jeśli chcesz - zaproponowałem.
- Jeśli chcesz, to w porządku. Będzie mi raźniej - odpowiedziała.
- No jasne. Chętnie Ci pomogę. Razem sobie jakoś poradzimy - powiedziałem. Zaczynało, się robić co raz chłodniej. Violetta miała na sobie bluzkę na ramiączka, a jej skórę okrywała gęsia skórka. Zdjąłem z siebie moją granatową bluzę i zarzuciłem na jej ramiona. Sam usiadłem zaraz obok.
- Dzięki, ale nie... - zaczęła.
- Ciii, ciii, ciii - mrugnąłem delikatnie oczami.



Nasze spojrzenia się zetknęły.
- Teraz nie pozwolę Ci uciec - wypowiedziałem w ostatniej chwili.
Nasze usta dzieliły zaledwie kilka milimetrów aż się zetknęły. To było cudowne uczucie, takie prawdziwe...



**************************************
Dobry wieczór kochani! W dniu dzisiejszym serdecznie witam was rozdziałem dziewiątym 😊 trochę późno, ale jest. Dziękujemy za rozdziały pod ostatnim postem 💕 oraz za wyświetlenia 😘 jak wam się podoba rozdział? 😊Leon stwierdził, że to uczucie było prawdziwe. Jak myślicie? Rzeczywiście było prawdziwe? Liczymy na wasze opinie w postaci komentarzy ☺next postaramy się dodać w weekend 😆

Buziaki 😘