niedziela, 29 maja 2016

Rozdział 7

- Dobrze Violu. Porozmawiajmy na spokojnie - powiedziala, jak gdyby nigdy nic.
- Nie będę z tobą rozmawiać! - wkurzylam się i zaczęłam szukać walizki w szafie.
- Co Ty robisz? - zdziwiła się.
- A jak Ci się zdaje?! - warknęłam.
- Tak? No i gdzie pójdziesz?!
- Nie twój interes! - starałam się zachować zimną krew.
- A idź w cholerę! - krzyknęła i wyszła z pokoju.
- Dobrze zrobiłaś - powiedział Leon. Nic mu nie odpowiedziałam, tylko w nerwach wrzucalam ubrania do małej walizki. Nie wiedziałam, czy wzięłam wszystkie najpotrzebniejsze rzeczy, ale miałam to gdzieś. Zależało mi tylko na tym, aby opuścić ten dom! Nie myślałam o tym, gdzie się zatrzymam, myślałam tylko aby jak najszybciej wyjść i nigdy więcej nie spotkać tej kobiety.
- I gdzie pójdziesz? - zapytał Leon.
- Nie wiem, wiem tylko tyle ze już nigdy więcej tu nie wrócę. Chyba, ze to ona pierwsza opuści ten dom.
- A znasz kogoś jeszcze tutaj? - zadawał pytania.
- Nie - powiedziałam stanowczo.
- Bo jak chcesz to ja mam wolne pokoje w domu. Mozesz u mnie sie zatrzymac na pare dni - zaproponowal.



- Nie, Leon. Dziękuję Ci za propozycję, ale nie chce Cię wykorzystywać. Ja się zatrzymam w hotelu "Lambert" co jest tutaj niedaleko. I tak już mi pomogles, więc dziękuję. Dalej poradzę sobie sama. Masz przecież swoje życie - powiedziałam.
- Jak chcesz. Jeżeli bedziesz czegoś potrzebowała, to wal jak w dym - powiedział.
- Dzięki jeszcze raz - odpowiedziałam, po czym oboje rozeszlismy się w dwie różne strony. Poszłam do hotelu, w którym miałam się na jakiś czas zatrzymać.
*Leon*
Teraz to ja już w ogóle nie wiem, czy lepiej być w sytuacji w której rodzice mają Cię totalnie w dupie czy w takiej jak Violetta. Podziwiam ja, bo i tak jak na taką sytuację to jest bardzo dzielna i odważna. Ale nie ważne... czas wrócić do normalnego życia.
***następny dzień***
Czekam pod salą od matematyki. Lekcje zaczną się za 7 minut. Po woli w całej szkole zaczyna się robić tłoczno, od uczniów. Nagle po schodach zauważyłem Violette. Jezuuu, jaka ta dziewczyna musi być silna, żeby po tak ciężkiej sytuacji w jakiej sie znalazła mieć siłę jeszcze przychodzić do szkoly ~ pomyślałem. Nagle moje zamyslenie przerwał Fede.
- Siema, Stary! - podał mi rękę.
- No siema! - odpowiedziałem.
- Co jest? - zapytał patrząc na moje oczy siedzące Violette.
- Podziwiam ja - stwierdziłem.
- Ohoho! Czyli jednak ja poderwales? - śmiał się.
- Nie! Byłem świadkiem dość zaskakującej sytuacji w jakiej sie znalazła - opowiedzialem mu wszystko od początku do końca.
- No to rzeczywiście klapa. Ale jest silna więc nie masz się czym przejmować - poklepal mnie po ramieniu.
- No niby tak - powiedziałem, dalej wpatrując się w nią.
- Ej ej ej! Ty nawet nie kombinuj, bo nie masz u niej szans, mój przyjacielu - powiedział jak zawsze "zabawny" Fede.
- A kto powiedział ze nie mam? - zainspirował mnie.
- To nie twój typ. Poza tym nie miałbyś najmniejszej szansy u niej. Takie dziewczyny jak ona nie sa łatwe - kusil dalej - wiesz co? Daje ci tydzień. Jeśli zdołasz ja poderwać przez ten czas i się z nią umówić stawiam piwo!
- Pffffff! Bez problemu! Zacznę już dzisiaj! - stwierdziłem.



******************************
Hello guys ❤! No i jest siodemeczka . Jak widać ^^ Leon zapomniał o tym w jakim stanie jest Violetta i zachciało mu się żartów  jak myślicie? Dobrze się to skończy czy nie bardzo? Piszcie w komentarzach co sądzicie  mam nadzieję, ze rozdział się podoba i nie zanudzil was na śmierć  dziękuję za komentarze pod ostatnim rozdziałem  jesteście kochani . I teraz tak... nie wiem czy uda mi się napisać rozdział w przyszłym tygodniu, bo jadę na wycieczkę kilkudniowa i wypada ona akurat w weekend także trochę nawalilam, ale mam nadzieję, ze uda mi się coś wyskrobac w ciagu tygodnia, żeby nie rujnowac frekwencji. Jeżeli się nie uda, to rozdział pojawi się za dwa tygodnie. Mam nadzieję, ze rozumiecie. To chyba na tyle dzisiaj...
Ps. Wybaczcie, ze taki krótki, ale nie bardzo miałam czas ostatnio pisać. Obiecuję ze następny będzie dłuższy 
Buziaki 

sobota, 21 maja 2016

Rozdział 6

Na miejscu byliśmy po upływie 15 minut. Weszliśmy do wielkiego domu. Wyglądał niczym pałac, ale to nie dziwne przy takiej firmie na pewno dużo zarabiają. Z zdjelam moje buty w wejściu i weszłam dalej. Dom był piękny, ale pusty. Nie dziwię się już Leonowi, ze brakuje mu rodziców. Siedzi calymi dniami w tym wielkim i pustym domu...
- No to chodźmy do kuchni - prowadził.
Weszliśmy do ogromnej kuchni, po środku której stał duży stół.
- Okej... to robimy! - powiedziałam.
- Tyle ze ja jakby no... - zaczął się jakac.
- Nie umiesz robić gofrow? - rozesmialam się.
- Nie śmiej się ze mnie - zrobił śmieszną minę, po czym sam zaczął się śmiać.
- No dobra, koniec tego dobrego... wyjmij składniki z tego przepisu - pokazałam mi przepis na naleśniki z Internetu mojej komórki. Chłopak zwinnie powyjmował wszystkie skladniki i postawił na blacie.



- Najpierw wsyp wszystkie potrzebne składniki do miski - powiedziałam zakładając fartuszek, wiszący na oparciu krzesła.
- Ale które?
- No masz napisane w przepisie - wskazałam na telefon, lezacy zaraz obok miski. Zrobił to o co prosiłam o zaczął wolno mieszać.
- Ale to nie tak... - powiedziałam, podchodząc do niego bliżej - pokaż mi.
- Proszę bardzo - powiedział, ossuwajac się od blatu. Wzięłam do ręki łyżkę i zaczęłam energicznie mieszać składniki w misce. Brunet ustal za mną, w taki sposob, ze na swoim karku czułam jego ciepły oddech. Czułam się lekko skrepowana ta sytuacją.
- Mogę teraz ja? - odwrocilam sie, czego efektem bylo zetkniecie sie naszych spojrzeń.
- Mhmm - wymamrotalam pod nosem i kiedy chciałam się odsunąć on złapał moja rękę razem z łyżka i zaczął naśladować moje wcześniejsze mieszanie ciasta. Nagle usłyszeliśmy dźwięk wjezdzajacego samochodu. Przez okno ujrzałam rodziców Leona.
- Twoi rodzice? - zapytałam.
- Na to wygląda - odparł.
- To może ja się juz będę zbierać - powiedziałam, po woli zdejmujac fartuszek.
- Przestań! - złapał sznureczki od fartuszek i mi je z powrotem zawiązał - oni i tak będą dalej pracować także nawet nie zauważa ze tu jesteś. Uwierz mi.
- No dobrze - powiedziałam. Leon dalej mieszał ciasto, które wyglądało już naprawdę dobrze. Na koniec nagrzalam gofrownice i upieklismy gofry. Leon rzeczywiście miał rację. Jego rodzice weszli do domu i nie zważając na nic poszli do swojego pokoju dalej pracować. Efekt końcowy gofrow wyglądał idealnie. Udało się. Jedliśmy te gofry śmiejąc się przy tym ogromnie.
- Zostało Ci trochę bitej śmietany na nosie - zaczęłam się śmiać na widok zabawnie umorusanego chlopaka.
- Ty się tak nie wymadrzaj bo masz jej pełno dookoła ust - zasmial się.
- No dobra, koniec tej zabawy - stwierdziłam, wycierajac serwetka usta - która godzina?
- 20:46 - powiedział spoglądając na ekran komórki.
- Już?! O Boże! Trochę się zasiedzialam - powiedziałam, wstajac i wyjmujac mojego iPhone'a z tylnej kieszeni shortow - 9 nieodebranych połączeń od mamy. Muszę lecieć.
- Odprowadze Cię - stwierdził.
- Jak chcesz - powiedziałam. Wyszliśmy z domu i skierowaliśmy się w strone mojego domu. Dużo rozmawialiśmy. Dowiedziałam się o nich sporo interesujących rzeczy... Nagle zrobiło się chłodno i na mojej skórze pojawila sie gesia skórka. Chłopak widząc to, zarzucił mi swoją bluzę, którą trzymał w ręku na moje plecy. Podziekowalam mu uśmiechem na twarzy. Nim sie zorientowalismy byliśmy już miejscu.
- Dziękuję Ci bardzo za cały..... - zaczęłam.
- Violetta!!! - wyszła z domu mama - Gdzie ty byłaś tyle czasu?! Dlaczego nie odbierasz telefonu?!
- Mamo ja... - znów mi przerwała.
- Do domu!!! Natychmiast!!! Nie chce Cię słychać! Masz szlaban na wszystko!! - krzyczała.
- Niech Pani ja zostawi! Nic złego nie zrobiła! - wtrącił się Leon.
- Z tobą rozmawiam?! - zwróciła się do Leona.
- Skoncz już!! - krzyknelam - myślisz, ze jestem tak głupia, ze nie dowiedziałam się o adopcji?!
- Slucham? - zmiekla.
- To co słyszałaś! Wiem, ze jestem adoptowana!
- Violu, ja... przepraszam Cię bardzo. Wybacz mi kochanie, nie chciałam Ci o tym mówić żeby Cię nie zranić. Martwię się o Ciebie i nie chce żebyś miała do mnie żal. Proszę Cię, nie skreslaj mnie... - powiedziała. Spojrzałam na Leona. Stał jak sparaliżowany. Był w szoku tak jak ja widzac zachowanie tej kobiety.
- Wejdziemy do domu i na spokojnie porozmawiamy? - zapytała.
- Tak - powiedziałam. Spojrzałam na Leona wzrokiem "jeszcze raz dziękuję za wszystko". Zrozumiał gest i odszedł. Weszliśmy z mamą do domu.
- Chodźmy do Ciebie do pokoju - powiedziała. Poszliśmy na górę. Weszliśmy do pokoju w którym usiadłam na moim łóżku. Mama podeszła do mnie i niewiele myśląc uderzyła mnie w twarz. Odruchowo zlapalam się za bolace miejsce.
- Myślisz, ze to co zrobiłaś ujdzie ci płazem?! O nie! - powiedziała, wyrywajac mi telefon z ręki i wychodząc z pokoju, zamknęła go na klucz. Kolejny raz doznalam szoku. Nie sądziłam, ze jest do tego stopnia fałszywa. I nie sądziłam, ze posunie się do tego stopnia, żeby mnie uderzyć. Zamknęła mnie na klucz w pokoju. Zrezygnowana wyszłam na balkon. Miałam milion myśli w głowie.
***2 godziny później***
Nie wiedziałam co ze sobą zrobić. Parę razy krzyczalam, zeby otworzyla mi drzwi ale na marne. Nawet sie nie odezwala. Lezalam na łóżku patrząc w sufit i myśląc nad moim życiem, jak bez przerwy ostatnio. Nagle usłyszałam ciszy szelest liści na dworze. Podeszłam do okna, aby zobaczyć co to. Zobaczyłam Leona. Na mojej twarzy od razu pojawił się delikatny uśmiech. Otworzyłam balkon i wpuscilam go do środka.
- Co Ty tu robisz? - otarlam spływające łzy z policzka.
- Nie wiedziałem, co się stalo bo nie odbieralas telefonu... - powiedział.
- Szkoda gadać - posmutnialam.
- Co Ci się stało w policzek? - zapytał, lapiac mnie delikatnie za brodę i przekrecajac moja głowę w prawa strone, patrząc na policzek.
- A co? - udałam, ze nie wiem o co chodzi.
- Masz czerwony jakbyś się sparzyla - stwierdził.
- Toooo ten.... no bo "mama" się trochę wkurzyla i mnie uderzyła, a na koniec zamknęła w pokoju na klucz - machnelam zrezygnowana ręką.
- Uderzyła Cię?! - zdziwił się.
- Ciiiiszej! - skarcilam go.
- Ty się boisz, ze Cię usłyszy?! Nie jest twoja matka, nie dość ze Cię uderzyła, zamknęła Cię w pokoju i Ty chcesz siedzieć cicho?!? No nie!! Ty sobie jaja robisz! - serio, wydawał ze zdenerwowany. W pewnym momencie usłyszałam jak ktoś otwiera kluczem drzwi mojego pokoju. Do pokoju weszła "mama"...
*******************************
Witajcie kochani ! Przybywamy do was z 6 rozdzialem. Mam nadzieję ze wam się podoba. Nie miałam w tym tygodniu jakoś weny, ale coś jest  jeśli przeczytaliscie, mam nadzieję ze zostawicie po sobie ślad w postaci komentarza . To dla nas na prawdę bardzo wazne ☺ Dziękuję za komentarze pod ostatnim rozdziałem  to chyba na tyle dzisiaj... ❤ rozdział oczywiście za tydzień.
Buziaczki 

niedziela, 15 maja 2016

Rozdział 5

Dokumenty te, to mój akt urodzenia, który wskazuje na to, że kobieta, którą uważałam za moją biologiczną matkę, nią nie jest. Struchlałam. O co chodzi? Dlaczego okłamywała mnie tyle czasu? To kim ona właściwie dla mnie jest? Zadawałam sobie pytania. Moje oczy i policzki były niczym wielki wodospad rozpaczy. Moją pierwszą myślą było iść do niej i zapytać prosto z mostu o co chodzi, ale przypomniałam sobie, że rodzice Leona pracują jako adwokaci i mają własną firmę... Chciałabym się najpierw upewnić czy papiery te, są potwierdzone. Na szafce nocnej znalazłam jego numer telefonu, który ostatnio mi zostawił. Od razu wpisalam numer i zadzwoniłam. Odebrał po 3 sygnalach.
- Halo?
- Leon? Tu Violetta. Moglibyśmy się spotkać? Mam ważną sprawę - odznajmilam.
- Dobrze. Coś się stało? - dopytywal.
- Powiem Ci wszystko jak się spotkamy. Może być za 15 minut w parku, na tej ławce co rozmawialiśmy ostatnio? - mówiłam, ledwo powstrzymujac sie od płaczu.
- Dziwnie brzmisz. Mam się bać?
- Możemy się spotkać? - wkurzylam się jego pytaniami.
- W porządku, za 15 minut w parku.
- Do zobaczenia.
Szybko zgarnelam torebkę i poszłam w stronę wcześniej wyznaczonego miejsca. Na Leona czekalam ok. 7 minut.
- Cześć - przywitał sie.
- Cześć - odpowiedziałam.
- Mów co się dzieje - oznajmił.
- Mówiłeś mi kiedyś, ze twoi rozdzice pracują jako adwokaci, prawda? - zapytałam.
- No tak - odpowiedział.
- Mam prośbę... bo dzisiaj w pudełku, gdzie mama trzyma swoje najważniejsze dokumenty znalazłam mój akt, który według mnie świadczy o tym, ze kobieta z która mieszkam nie jest moja biologiczna matka - mówiłam, ale moje oczy momentalnie się zaszklily.
- Na prawde? - zapytał, z nutą niedowierzania w głosie  - mogę zobaczyć?
- Proszę - podałam mu papiery.
- Violu... jeśli mogę tak na Ciebie mówić - pokiwalam głową na "tak" - chodźmy!
- Gdzie? - zapytałam.
- No do moich rodziców. Wyjaśnimy ta sprawę na miejscu, żebyś nie musiała czekać - powiedział.
- Dzięki. To dla mnie na prawdę ważne - powiedziałam.
- Domyślam się - powiedział.
Szliśmy tak ok. 5 minut nic do siebie nie mówiąc.
- Wiesz... zastanawiam się, jak będzie dalej wyglądać moje życie jeżeli okaże się, ze ona nie jest moja mama na prawdę.
- Ale spójrzmy prawdzie w oczy... nawet jeśli by tak było, to wyobraź sobie ze twoja "mama" juz nigdy więcej nie będzie miała prawa ci nic zabronić ani nakazać. Będziesz wolna - próbował mnie pocieszyć.
- W sumie tak, ale w takim razie kim są moi prawdziwi rodzice? Gdzie mieszkają? Co robią? I daczego mieszkam z nia a nie z nimi?
- Na razie nie myśl o tym. Musimy ogarnąć czy te papiery sa prawdziwe - miał rację. Po ok. 20 minutach doszliśmy na miejsce. Leon zaprowadził mnie do ogromnego budynku w centrum Buenos Aires. To właśnie była firma jego rodziców. Weszliśmy do środka i wjechalismy winda na 2 piętro. Skierowaliśmy się w stronę biura, gdzie obecnie przebywają, po czym brunet zapukał. Po niecałych 3 sekunach usłyszeliśmy głośne "prosze" z głębi pokoju.
- Dzień dobry - powiedziałam, wchodząc do pokoju. Leon wszedł tuż za mną.
- Dzień dobry - odpowiedzieli na raz Państwo Verdas.
- Cześć - powiedział Leon, zamykając drzwi od pokoju - słuchajcie, mam taką sprawę do was... Bo moja koleżanka ma problem. Znalazła w papierach mamy, takie dokumenty - podał tacie kopertę z dokumentami.
- No i? - dopytywal jego ojciec.
- Chodzi o to, ze z tych papierów wynika, ze nie jestem biologiczna córka kobiety z która mieszkam. Poprosiłam Leona, żeby poprosił panstwa o sprawdzenie tego, bo muszę mieć pewność - dokonczylam.
- Mhm... - dodał Leon. Uważnie patrzyłam na mężczyznę około czterdziestki. Nic w okol mnie nie interesowało. Po uważnym przejrzeniu aktu uniósł głowę i spojrzał na mnie.
- Przykro mi, ale tak. Z tych dokumentów wynika, ze zostalas adoptowana. Albo twój ojciec po prostu rozwiodl się mama i tego nie pamietasz bo bylas mala. Zależy... jeżeli byłaś adoptowana to powinno być jeszcze potwierdzenie adopcji z tymi dokumentami - stwierdził.
- A czy mogę jakoś odnaleźć rodziców? - zapytałam.
- Pewnie, ze tak. Ale musisz mieć jakieś wskazówki. Poza tym, jeżeli dom w którym teraz mieszkacie był na Twoich prawdziwych rozdzicow, to znaczy ze dom jest teraz twoj. A ta kobieta z która mieszkasz i uważasz za mamę, mogła Ci o tym nie mówić żeby zatrzymać to co jest twoje przy sobie. Znam wiele takich przypadków, dlatego to mówię, ale nie bierz tego na razie do siebie. Musisz jeszcze poszukać jakichś dokumentów na potwierdzenie, albo odnaleźć swoich prawdziwych rodziców, o ile żyją - powiedzial.
- W porządku, dziękuję panu bardzo. Do widzenia - pożegnalam się. Jak najszybciej chciałam z tamtad wyjsc i nie pokazywac, ze się rozkleilam do reszty. Po chwili uslyszalam, jak ktoś woła moje imię. Odwrocilam sie szukając wzrokiem tej osoby. Ujrzalam Leona zamykajacego drzwi do biura rodziców.
- Zapomniałaś papierów - powiedział podbiegajac do mnie i wręczając mi kopertę z dokumentami. Czułam, ze moje oczy sa przepełnione żalem, smutkiem, bólem. Nie umiałam tego ukryć. Nie byłam w stanie... to było silniejsze ode mnie.
- Dziękuję - odpowiedziałam, ocierając policzki ze spływających łez.
- A może masz ochotę na obiad? - zapytał.
- Wolałabym teraz pobyć sama. Przemyśleć to wszystko - odpowiedziałam.
- No nie daj się prosić... - męczył mnie dalej.
- No dobrze - zgodzilam się po chwilowym zastanowieniu.
- Super. Chodzmy! - ucieszyl sie. Skierowalismy sie w strone windy. Zjechalismy na dol i poszlismy w strone wyjscia. Bylam zalamana, cały czas zastanawiałam się nad moim życiem...
- Halo? Słyszysz mnie? Nie odplywaj! - zasmial się brunet.
- Sorki. Trochę się zamyslilam - odpowiedziałam.
- Co Ty, nie zauważyłem - powiedział z widocznym sarkazmem w głosie - nie myśl choć przez chwilę o tym. Wyluzuj troszkę.



- Łatwo Ci mówić.
- Dobra, skończmy już ten temat, bo się zalamiesz już do końca. Idziemy do tej restauracji? - wskazał na wielki budynek przed nami.
- Można - odpowiedziałam obojętnie.
- Ohoho jaki entuzjazm... dziewczyno nie szalej - i znów ta ironia. Spojrzałam na niego ponuro. Weszliśmy do restauracji nowocześnie ozdobionej. Zajęliśmy stolik przy ścianie, po czym przywitał nas kelner. Podał menu i odszedl. Razem z Leonem wybralismy sobie spaghetti i do tego cola. Kelner przyjal od nas zamowinie, a ja znow sie zamyslilam. 
- Ej - próbował mnie ocknac.
- Mm? 
- Nie odplywaj! - zrobił śmieszną minę.
- Nie odplywam.
- Nieeee, coś Ty! - zasmial się.
- A jakbyś się zachowywał na moim miejscu? - zapytałam.
- Nie wiem - teraz on się zamyslil.
Po chwili przynieśli nam dwa talerze spaghetti i picie. 

***10 minut później***
- To co, teraz idziemy na gofry? - zapytał.
- Chcesz żebym pękła? 
- Nie... chce żebyś poszła ze mną na gofry.
- Jeżeli przez Ciebie przybędzie mi 5 kilo to, Cię zamorduje - zasmialam się.
- Podejmuje to ryzyko
- Tak?
- Tak
- To idziemy - powiedziałam. Zapłaciliśmy za jedzenie i ruszyliśmy w strone budki z goframi. Niestety budka była już zamknięta. Dopiero teraz zorientowalismy się, ze jest tak pozno.
- To mam pomysł! - powiedział - chodźmy do mnie. Rodzice sa w pracy jeszcze, to zrobimy gofry u mnie.
- Dziękuję Ci, ale jest pozno i... - nie dał mi skończyć.
- I... przypominam Ci, ze twoja "mama" nic Ci nie zrobi jak wrócisz później - dokończył - więc nie marudź tylko idziemy do mnie. Poza tym widzę, ze humor ci się poprawił.
- No może trochę - odparlam.
- To zapraszam... - i poszlismy w strone jego domu.


**************************************
Witamy Was w te niedzielne popołudnie 😊. Kochani, na poczatek bardzo wam dziękujemy za wyświetlenia, komentarze i obserwatorów. Jesteście cuuudowni ❤. Jeżeli przeczytaliscie, to zostawcie po sobie ślad w postaci komentarza 😘 to dla nas na prawdę bardzo ważne, a przede wszystkim dajecie nam ogromną motywację do dalszego pisania 💗. Next naturalnie za tydzień 📖

Buziaczki 😙

niedziela, 8 maja 2016

Rozdział 4

***Następny dzień***
Obudziłam się ok. 6 rano. Nie mogłam usnąć więc postanowiłam wstać. Na dworzu lało jak z cebra. Niechętnie założyłam długie jeansowe spodnie, które po krótkim namyśle podwinęłam do kostek, jasnoniebieska bluzkę i białe Conversy. Nie był to dobry wybór butów, jak na taką pogodę, ale uznałam że inne nie będą pasować do mojego ubrania. Udałam się do łazienki i wykonałam wszystkie poranne czynności. Na koniec nałożyłam lekki makijaż i lekko psiknęłam na moją skórę waniliowymi perfumami po czym zeszłam na dół. Ze schodów usłyszałam jak mama rozmawia z kimś przez telefon. Nie chciałam jej przeszkadzać, dlatego zeszłam cicho i bezszelestnie. Z dala usłyszałam dość dziwne słowa z ust mamy. "(...) nie! Nie powiem jej tego. Oszalałeś?! Wszystko zostaje po staremu. Dom jest mój!". Nie ukrywam, że zdziwiło mnie to trochę. Zadawałam sobie mnóstwo pytań... Jaki dom? O czym i komu nie powie? Z kim rozmawiała? Przecież niedawno się tu przeprowadziliśmy, nie mogła nikogo poznać w tak krótkim czasie... a może jednak? "Dobrze. Tam gdzie zawsze o 18." - dodała na końcu i się rozłączyła. A może ma jakieś kłopoty?
- Mamo.... - weszłam do kuchni. Ją widocznie zdziwił i przestraszył mój widok, bo raptownie drgnęła. Spojrzała na mnie surowym wzrokiem, po czym łagodnie mnie przywitała. Zachowywała się na prawdę dziwnie. Jak nie ona.
- Z kim rozmawiałaś? - zapytałam.
- To w sprawie pracy! - odpowiedziała stanowczo i pewnie. Mimo wszystko wiedziałam ze prawda jest zupełnie inna. Wszystko wydawało mi się dziwne i podejrzane.
- Okej - odpowiedziałam, układając w głowie plan jak sprawdzić, co ona kombinuje. Postanowiłam, że po szkole po prostu pójdę za nią w to miejsce gdzie się umówiła z tą osobą. "Dobra Violetta! Musisz iść do szkoły" otrząsnęłam głowę z wszystkich myśli i trzaskając drzwiami wyszłam z domu. W szkole byłam 8:15, więc miałam jeszcze piętnaście minut do dzwonka. Wyciągnęłam książkę od historii z torby i zaczęłam powtarzać sobie ostatni temat lekcji. Jednak chyba nie za długo go powtarzałam, bo odpływałam myślami daleko. Dalej biłam się z myślami o co chodziło mamie i tej osobie, z którą rozmawiała. Moje myśli przerwała piękna blondynka z która chodzę do klasy, ale jeszcze nie miałyśmy okazji się poznać. Usiadła obok mnie.
- Violetta, tak? - zapytała, na co potwierdziłam kiwaniem głowy - Jestem Ludmiła.
- Miło mi - uśmiechnęłam się.
- I jak się odnajdujesz w naszej klasie?
- Na razie jeszcze mi tak ciężko stwierdzić, bo jest dopiero trzeci dzień, ale na chwilę obecną może być - odpowiedziałam zgodnie z prawdą.
- Spokojnie, musisz się rozkręcić, a później będzie już tylko lepiej - powiedziała z szerokim uśmiechem widniejącym na jej promiennej twarzy.
- Mam nadzieję.
- Jeżeli będziesz potrzebowała pomocy, to jestem do Twojej dyspozycji w każdej sprawie - powiedziała.
- Dziękuję - odpowiedziałam. Gdy Ludmiła odeszła, wstałam z ławki, kierując się w stronę mojej szafki na korytarzu. Otworzyłam ją a z niej wyleciała koperta. Zdziwiona, podniosłam ją z ziemi. W tym samym czasie zadzwonił dzwonek na lekcję, a nauczycielka historii już otwierała salę. Szybko wrzuciłam kopertę między kartki podręcznika i ruszyłam w stronę sali.

***6 godzin później***
Lekcje minęły jak z bicza strzelił. Wyszłam z sali i skierowałam się w stronę wyjścia. Gdy byłam już w domu była godzina 15:30. Zjadłam wczorajsze schabowe i poszłam na górę odrobić lekcje. Mama wróciła do domu ok. 17, przebrała się i wyszła z domu nic nie mówiąc. Szybko zwinęłam torebkę, zamknęłam dom i ruszyłam za nią nie spuszczając z niej oka nawet na sekundę. Mama weszła do jakiejś kawiarni i usiadła przy stoliku, widocznie na kogoś czekając. Ja usiadłam na samym końcu, tak aby mnie nie zobaczyła. Po 15  minutach siedzenia, pojawił się jakiś dziwny mężczyzna. Usiadł przy stoliku, razem z mamą, ale nie mogłam usłyszeć z tej rozmowy nic. Za daleko siedziałam. Nie mogłam, teraz się przesiąść ani wyjść bo by mnie nakryła. Zobaczyłam, że facet przekazuje mamie jakieś dokumenty, które oboje z uwagą przeglądają. Po chwili mama chowa je do torebki i się żegnają. Hmmm... czyli wychodzi na to że to nie jest jakiś facet bliski jej sercu, bo trzymali dystans. Widocznie chodziło serio o pracę a ja popadałam w paranoje. Poszłam najkrótszą drogą do domu, tak aby mama nie zorientowała się, że gdzieś wychodziłam. Zaraz po tym jak weszłam do domu, wróciła. Odetchnęłam z ulgą, że mnie nie nakryła i poszłam do pokoju. Położyłam się na łóżku i zaczęłam wszystko analizować. Przez uchylone drzwi widziałam jak mama podąża ku swojej sypialni, ale szybko z niej wychodzi i kieruje się na dół. Nie wiem dlaczego, postanowiłam tam wejść. Na szczycie szafy zobaczyłam pudełko po butach, gdzie mama trzyma najważniejsze dokumenty. Nie wiem co mnie podkusiło aby je otworzyć, ale to zrobiłam. Na samym wierzchu leżała koperta, którą przekazał jej mężczyzna, z którym spotkała się dzisiaj w kawiarni. Otworzyłam ją i wyciągnęłam dokumenty. To co w na nich przeczytałam było ponad moje siły...



*************************************************
Kochani! Tak, jak obiecywałam rozdział pojawił się w weekend. Bardzo Was przepraszam, że taki krótki, ale musiałam go urwać, żeby było troszkę ciekawiej hihi ;). Mam nadzieję, że mimo jego długości nie zanudziłyśmy Was ;). Mogę zdradzić, że dokumenty, które Violetta przeczytała trooooochę ją zdziwią.... Dzisiaj się nie rozpisuję ;). Dziękuję za wszystkie komentarze i wyświetlenia <3. Jesteście kochani. Następny rozdział za tydzień w sobotę bądź w niedzielę.


Buziaczki :*

niedziela, 1 maja 2016

Rozdział 3

*Leon*
Zanim się obejrzałem, minęła ostatnia lekcja. Wyszedłem z klasy i udałem się do szatni. Szybko wziąłem potrzebne rzeczy i wybiegłem. Nawet nie zdążyłem się pożegnać.  Gdy już bylem przy drzwiach, usłyszałem:
- Leon! - krzyczała moja wychowawczyni. No to klapa, pomyślałem. Próbowałem uniknąć tego całego sprzątania, ale nie! Musiałem dać się złapać. Ugh!
- Tak, proszę Pani? - próbowałem wypowiedzieć te słowa z wyraźnym sarkazmem.
- Nie myśl, że zapomniałam - powiedziała ze złowrogim uśmieszkiem na twarzy. - Zapraszam do sali.
- Kurrrr - wymamrotałem pod nosem przechodząc obok tej wiedźmy.
- Słucham? - zapytała.
- Nic nic - odpowiedziałem.
W sali była już Violetta. Zbierała porozrzucane papiery z podłogi. Spojrzałem na nią, a następnie na nauczycielkę mrożącą mnie wzrokiem.
- Idź do woźnych po szczotkę i szufelkę i do roboty. Jak skończycie przyjdźcie do mnie do pokoju. Powodzenia - powiedziała i wyszła z sali trzaskając przy tym drzwiami.
- No co się na mnie patrzysz? Leć po te rzeczy! Nie chce siedzieć tutaj do końca dnia! - wkurzyła się.
- Wyluzuj. I tak dużo mnie kosztuje samo przyjście tutaj! - mówiłem obrażony niczym małe dziecko po zabraniu ulubionej zabawki.
-Przestań zachowywać się ciągle jak obrażony na cały świat chłopczyk i weź się do roboty człowieku bo marnujesz tylko mój i swój czas!! - wkurzyła się na mnie.
- Spokojnie... nie denerwuj się tak - powiedziałem.
- No to się rusz!! - krzyczała marszcząc brwi.
Poszedłem po rzeczy o których wspomniała mi wcześniej Smith. Po powrocie do sali Violetta dalej sprzątała. Zacząłem zamiatać i moją głowę zaprzątało wiele myśli. Nim się spostrzegłem zamiotłem całą podłogę. Stanąłem na środku sali i zastanawiałem się nad całym moim życiem. A dokładniej nad moim życiem 'bez rodziców'. Czasami marzy mi się aby wrócić do domu, zobaczyć na stole pyszną kolację i rodziców. Nie pamiętam już nawet kiedy ostatni raz z nimi rozmawiałem.
- (...) halooo! Leon! - ocknąłem się i zobaczyłem Violettę, która machała mi przed oczami rękami.
- Hmm? - zapytałem po 'ocknięciu'.
- Wszystko ok? - zapytała.
- Yyy tak. Trochę się zamyśliłem - powiedziałem, zgodnie z prawdą.
- Zauważyłam właśnie... - zaśmiała się - mogę wiedzieć o czym tak myślałeś?
- Mhm. Zastanawiałem się nad tym jakie to by było piękne uczucie jakbym wrócił do domu a na stole by była pyszna kolacja przygotowana dla trzech osób. Mnie, mamy i taty. Chciałbym choć raz. Jeden jedyny raz, aby byli przy mnie. Porozmawiali ze mną. Zapytali o coś. Cokolwiek! Chciałbym po prostu aby byli ze mną choć przez 5 minut - odruchowo złapałem za skrawek koszuli i zacząłem go gnieść. Violetta patrzyła na mnie błagalnym wzrokiem. - Czy ja na prawdę tak dużo wymagam?

*Violetta*
Nie wiedziałam co mu na to odpowiedzieć. Widziałam, że jest przygaszony i bardzo smutno mu przez obecną sytuację w domu.
- Wydaje mi się, że najlepszym rozwiązaniem w tej sytuacji, byłoby powiedzieć o tym rodzicom. Powinieneś powiedzieć im, że potrzebujesz bliskości z ich strony - próbowałam doradzić mu jak najlepiej potrafiłam.
- Powiem ci tak szczerze, że ja już się przyzwyczaiłem do takiego życia. Już mi nie zależy. Widocznie tak już było zapisane, że moje życie ma tak wyglądać. Trudno. Nie będę ubolewał... - powiedział po przemyśleniu sprawy głębiej.
- Leon, ale i tak powinieneś porozmawiać z rodzicami - odpowiedziałam.
- "Porozmawiać"?! Violetta, oni nie znają tego słowa - powiedział zdenerwowany.
- Poczekaj, na mnie moment - wybiegłam z sali i szybko na ile było to możliwe z moją kostką poszłam do pobliskiego sklepiku. Kupiłam dwa lody śmietankowe z polewą toffi. Zapłaciłam za nie i wróciłam.
- Jestem - powiedziałam i wyjęłam zza pleców dwa lody, które trzymałam w ręku - na poprawę humoru - uśmiechnęłam się szeroko.
- Dzięki - zaczął się śmiać. Po zjedzeniu wzięłam drabinę i postawiłam ją przy wysokiej szafce. Weszłam na samą górę, aby zdjąć kwiatek z doniczką. Schodząc, zwichnięta kostka odmówiła mi posłuszeństwa i się potknęłam. Doniczka spadła i się stłukła a ja odruchowo zamknęłam oczy i przygotowałam się do upadku. W ostatniej chwili poczułam jak ktoś mnie łapie. Gdy byłam już pewna, że nie spadnę otworzyłam oczy i ujrzałam Leona.
- Często chyba spadasz z różnych rzeczy, co? - zaśmiał się.
- A ty masz hobby ratowania mnie, co? - zrobiłam poważną minę.
- Możeeee... - wyraźnie przedłużył ostatnią literkę.
- Przestań to robić! - powiedziałam wkurzona po czym wyrwałam się z jego uścisku.
- Ale co? - zdziwił się.
- Nie jestem dziewczyną, którą poderwiesz jakimś swoim tandetnym tekstem, a potem rzucisz. Daruj sobie!
- O co ci chodzi?! - zapytał.
- O nic.
Od tamtej chwili żadne z nas nie wydusiło nawet jednego słowa. Nim się spostrzegliśmy zrobiło się już ciemno i późno. Poszliśmy do pani Smith do pokoju, powiedzieć że wykonaliśmy wszystko o co nas prosiła. Wyszliśmy na dwór.
- Odprowadzę Cię do domu - powiedział.
- Nie! - odpowiedziałam stanowczo, karcąc go wzrokiem.
- Jest ciemno i późno. - powiedział.
- Poradzę sobie - odparłam marszcząc brwi.
- Viol...
- Daj mi już spokój! - krzyknęłam i skierowałam się w stronę domu. Leo w ostatniej chwili zagrodził mi drogę.



- Dobrze... przepraszam za dzisiaj. Nie chciałem Cię urazić - powiedział.
- To wszystko? - zapytałam z ironią w głosie.
-  Nie rozumiem Twojego zachowania - powiedział.
- I nie musisz rozumieć. A teraz zejdź mi z drogi, bo mama mnie zabije jak zaraz nie wrócę do domu - powiedziałam.
Odsunął się i poszłam w spokoju do domu. Nie rozumiem takich facetów! Myślą, że swoim tandetnym sposobem na podryw uda im się zdobyć dziewczynę, niczym jakąś nagrodę. Na pewno nie ze mną! Jeszcze nigdy nie miałam chłopaka, ale marzy mi się, aby ten pierwszy był tym jedynym, wyjątkowym...
Nim się spostrzegłam byłam już w domu. Wolnym krokiem weszłam do domu rozglądając się dookoła.
- Violetta! Gdzie byłaś tyle czasu?! - zapytała wkurzona mama.
- Musiałam zostać dłużej w szkole, mamo - powiedziała, chcąc uniknąć dążenia tematu "sprzątania sali za karę".
- Czy ty uważasz, że możesz sobie wracać do domu, kiedy i o której chcesz?! Otóż nie! Idź do siebie! - krzyczała na mnie.
Czasami zastanawiam się jak wyglądałoby moje życie gdyby nie była tak surowa dla mnie. Postarała się mnie wysłuchać, pomóc, wesprzeć. W szkole zawsze dawałam z siebie wszystko, a ona i tak dalej oczekiwała ode mnie więcej. Rozumiem, że chce wychować mnie na porządną dziewczynę, ale chciałabym mieć też trochę czasu dla siebie. Zawsze gdy poznawałam jakichś fajnych ludzi, ona nie pozwalała mi się z nimi spotykać, dlatego też wszyscy się ode mnie odwracali. Trzymała mnie zawsze pod kloszem, zabraniając mi wszystkiego. Dlaczego nie może choć przez jeden dzień zachować się jak normalna mama i pozwolić mi na coś na co do tej pory mi nie pozwała? Dlaczego?
Po woli orientowałam się, że zaczynam mówić jak Leon. Tyle, że on zupełnie odwrotnie.
Po chwili usłyszałam jak, coś szeleści liśćmi drzewa stojącego zaraz obok mojego balkonu. Z początku myślałam, że to wiatr. Lecz gdy usłyszałam łomot, jakby ktoś spadł postanowiłam podejść do okna i zobaczyć o co chodzi. Przez okno zobaczyłam Leona siedzącego na gałęzi drzewa. Stałam jak sparaliżowana. Machnął ręką w taki sposób, abym otworzyła drzwi balkonowe. Wykonałam tą czynność.
- Co ty tu robisz?! Zaraz mama cię zobaczy i jestem uziemiona na całe życie! - powiedziałam cicho. Ten nic nie opowiedział tylko przeskoczył przez barierkę mojego balkonu.
- Chciałem... - zaczął, ale mu przerwałam.
- Ciiiiiicho! - zasyczałam - nie chce żeby mama się zorientowała, że tu jesteś! - oznajmiłam. I pociągnęłam go za rękę do mojego pokoju.
- Chciałem cię przeprosić... Nie chciałem, żeby dzisiaj tak wyszło. Nie chciałem żebyś uznała że cię podrywam. To w ogóle nie miało tak wyglądać... - tłumaczył się.



- No dobrze - odpowiedziałam rozglądając się nerwowo po pokoju. Po chwili usłyszałam jakieś kroku, zbliżające się do mojego pokoju.
- To mama!! - przestraszyłam się.
- Masz miejsce pod łóżkiem? - zapytał.
- Tak - w moich oczach prawie pojawiały się łzy. Leon szybko wszedł pod łóżko, a po chwili do mojego pokoju weszła mama.
- Co tutaj takie hałasy były? - zapytała.
- Nic mamo, trochę sprzątałam - skłamałam. Ta tylko spiorunowała mnie wzrokiem i wyszła z pokoju. Wyjrzałam z pokoju, w celu upewnienia się że mama już poszła.
- Już! - powiedziałam, zaglądając pod łóżko.
- Swoją drogą... - zaczął - mogłabyś trochę sprzątnąć pod tym łóżkiem - zaśmiał się.
- Tak, tak. Masz jeszcze jakieś uwagi? - zapytałam, rzucając w niego pluszowym miśkiem.
- Hmmmm, łóżko stoi pod kątem 89 stopni, a żeby noc była udana musi ono stać po kątem 90 stopni. I może dlatego też, jesteś taką zrzędą... bo się nie wysypiasz - pokazał mi język.
- Nara! - warknęłam 'wypychając' go z pokoju.
- Tak traktujesz swoich gości? - zapytałem, stawiając mi opór.
- Nieproszonych? Tak - zażartowałam.
- A może ja mam ochotę jeszcze tutaj posiedzieć? - wymsknął mi się i z powrotem zaczął chodzić po moim pokoju w to i we w to. Westchnęłam bezsilnie.
- Co ty byś chciał to mnie mało obchodzi, drogi kolego - oparłam ręce na biodrach. W pewnym momencie usłyszałam dźwięk komórki.
- To mój - powiedział Leon.
- Odbierz to, bo zaraz moja mama usłyszy! Odebrał. Po 3 minutach rozmowy, rozłączył się.
- Muszę lecieć. Paa - powiedział, kierując się w stronę balkonu.
- Uważaj, żeby moja mama cię nie zobaczyła - uprzedziłam go.
- Spoko! - odkrzyknął i zniknął za krzakami...

**************************************************
Witajcie! Na początku chciałam Was bardzo przeprosić w imieniu swoim i siostry, za to że rozdziału nie było przez tak długi czas. Przepraszam... Ostatnio miałam egzaminy gimnazjalne i skupiłam się wyłącznie na tym, by je dobrze napisać. Ale wróciłam i już nie zamierzam odchodzić. Mam nadzieję, że przez te 2 tygodnie nas nie opuściliście i dalej macie ochotę czytać nasze rozdziały. Moi Drodzy, chciałam Was od razu uprzedzić że od dnia dzisiejszego rozdziały będą pojawiały się regularnie co tydzień w każdą sobotę lub w niedzielę. Ewentualnie jeśli będzie taka możliwość częściej, ale to pewnie dopiero w wakacje. Jeżeli będą jakieś komplikacje, mianowicie rozdziału nie będę mogła opublikować wcześniej oczywiście was o tym poinformuję z pewnym wyprzedzeniem. Na chwilę obecną dziękuję, za wszystkie wyświetlenia i komentarze którymi obdarowaliście nas do dnia dzisiejszego. Jesteście kochani ;). Mamy nadzieję, że liczba komentarzy i wyświetleń będzie się co raz bardziej zwiększać :D... Dziękuję jeszcze raz :*

Buziaczki :*